Krajobraz jak w tle Mony Lizy, zimny i fantastyczny, zmontowany według praw krystalizacji zlodowaciałego światła księżycowego: promieniowanie umarłych.
Pustka i przerażenie zastępowały powietrze.
Brak tchu i ustawiczny zawrót głowy, i copochwila przeraźliwe spadanie w ciemną otchłań. Za każdym razem zasuwała się na cały obraz, który przecież był jedyną wątłą i nadpróchniałą platformą, na której z trudem utrzymywała się świadomość - gęstą stęchlizną nasycona, czarna zasłona: to był zapach grobu; i to była nicość. Trwała wieki.
Emil Zegadłowicz. "Motory".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz