Zasypiam nieruchomo, pod kreską. Narysowaliśmy ją razem. Wspólnie, jednym kolorem. Nieważne, kto bardziej. Leżę tak do rana, z nadzieją, że już się nie obudzę. Jednak, znów wstaję w półmroku. Widzę niewyraźnie rozpikselowany świat. Nadchodzi jesień. Niknie światło. Tunel jest długi. Niby pasuje, gdy ma się światłowstęt. Potrzebuję Ciebie, by wyjść... poza swoje Ciało. Pójść wyżej, dłużej. Już nienamacalnie. Eterycznie do granic percepcji. Zatańczyć chocholi taniec we mgle, do zawrotu głowy. Przysiądę na dnie, które powstrzyma nieuchwytne opadanie. Zanieżyć.